Dziecko polskich gigantów energetycznych, spółka Electromobility Poland po 2 latach od pierwotnej daty zaprezentowała prototypy polskiego samochodu elektrycznego. Choć premiera marki Izera powinna rozdmuchać optymizm, jest kilka przesłanek, które są pesymistyczne.
Warto może jednak zacząć od dobrych rzeczy. Widać, że w przedsięwzięciu jest duży budżet, który został wydatkowany na ładną prezentację. Zarówno logo, jak i nazwa marki Izera (od Gór Izerskich) wygląda oraz brzmi ciekawie. Same prototypy zaprojektowane przez włoskie studio Torino Design też zasługują na uznanie.
Światło dzienne ujrzał hatchback T100 oraz SUV Z100. Ten pierwszy ponoć jest jeżdżący, drugi nie ma jeszcze wnętrza. Oba mają być oparte na tej samej platformie, której jeszcze nie ma. W finalnej wersji mają wyglądać jeszcze inaczej, zatem prezentacja aut marki Izera w zasadzie służyła pokazaniu spóźnionych o 2 lata prototypów.
W całym przedsięwzięciu niepokoi mnie jedna rzecz. Polski samochód elektryczny będzie oparty głównie na polskim managemencie, a nie inżynierii. Choć 60 proc. części ma być produkowanych w Polsce (fabryka będzie na Śląsku), to nie będziemy tworzyć żadnego z kluczowych obszarów auta elektrycznego. Mowa o platformie, silniku i bateriach.
O dostarczenie platformy ponoć „biją się” dwaj dostawcy. Nieoficjalnie wymieniana jest m.in. konstrukcja MEB Volkswagena, a cena za nią ma być niższa niż pierwotnie zakładano. Układ napędowy i baterie także kupimy od kogoś. W teorii to rozsądne na początku swojej drogi stawiać na sprawdzone rozwiązania. Tylko czy w elektromobilności coś można nazwać sprawdzonym rozwiązaniem?
Rozwój technologii dla elektromobilności jest tak dynamiczny, że opieranie się na obecnych technologiach w samochodzie, który ma zadebiutować za kilka lat (planowo 2023 r., czyli nie ma szans) jest bardzo ryzykowne. Za chwilę czołowi gracze w branży będą konstruować bardziej żywotne akumulatory pozbawione kobaltu lub baterie półprzewodnikowe. Przepaść wobec obecnych rozwiązań litowo-jonowych będzie kolosalna i co roku większa.
Być może dużo lepszym rozwiązaniem byłaby inwestycja w jeden ze startup-ów, który pracuje nad technologiami jutra. Dużo lepiej by było zaczekać na polski samochód elektryczny do drugiej połowy następnej dekady niż w 2023 r. otrzymać produkt przestarzały. Zresztą nie mam wątpliwości, że niezależnie od tego, czy baterie, oprogramowanie itp. dostarczy Tesla czy Volkswagen, nie będą ot tak oddawać swoich najnowszych osiągnięć.
O tym, że trzeba stawiać na rozwiązania, które dopiero nadejdą do motoryzacji za kilka lat powinno przekonywać również nastawienie Polaków do elektromobilności. Auta na prąd częściej spotykają się z kpinami i hejtem. Z kolei do dania im szansy nie zachęca brak rozwiniętej infrastruktury oraz niepraktyczna technologia (zwłaszcza długie ładowanie). Pomyłką są także ceny, które za najwolniejsze wozidełka wymagają budżetu przeszło 100 tys. złotych.
Na Izerę tyle nie będzie trzeba wydać. Polski samochód elektryczny nie będzie bowiem sprzedawany za gotówkę, a w systemie ratalnym. Co ciekawe, będzie w nich zawarte ładowanie pojazdu, choć zapewne ograniczy się to do podróży po kraju. Tradycyjna sieć dilerska nie jest dziś w sumie konieczna, co pokazuje Tesla. Jednak obawiam się, że raty, tak jak we wszystkich kredytach, będą ukrywać horrendalne koszty samochodu, który nie może być tani, jeśli wszystko jest kupowane. Być może zrekompensuje to jakaś przyszła polityka dopłat.
Choć nie mogę ukrywać, że jestem przesiąknięty sceptycyzmem co do tego projektu, to życzę Izerze jak najlepiej. Trzymam kciuki za produkcję polskich samochodów, ale chciałbym, aby nie był na wstępie skazany na miano przestarzałego. Być może jest jeszcze czas na poszerzenie wizji tego przedsięwzięcia, zaplanowanie powstania własnego działu badawczo-rozwojowego kluczowych dla EV obszarów. W przeciwnym razie sporo pieniędzy, w tym publicznych, zostanie po prostu wykorzystane na coś, co prostu ładnie wygląda. (wrc.net.pl)
Najnowsze komentarze